niedziela, 10 marca 2019

Przedborski wrzesień 1939 roku we wspomnieniach radomszczańskiego Żyda Mosze Frenkela

W VI tomie ARCHIWUM RINGELBLUMA pt. "Generalne Gubernatorstwo. Relacje i dokumenty", znajdują się wspomnienia Żydów, którzy trafili do warszawskiego getta w latach 1940-1942. Jednym z nich był Mosze Frenkel, radomszczański Żyd, który zrelacjonował pierwsze miesiące wojny i okupacji. Mosze Frenkel wraz z rodziną uciekając przed zbliżającym się frontem, znalazł się w Przedborzu na początku września 1939 roku.  


Zamieszczone poniżej wspomnienia są fragmentem, ze względu na tematykę strony, dotyczącym Przedborza. Z całością można się zapoznać TUTAJ od strony 366 . 


Relacja: 
"6 wieczór (2 września -pz). Zbliżyliśmy się do Przedborza. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy uratowani, bo przecież oddaliliśmy się od frontu jeszcze o 40 km. Ale okazało się inaczej. Gdy tylko zjawiliśmy się w [...] z bocznej drogi, przez pola [...] nadjechały trzy pancerne auta ckm. I natychmiast wystrzeliły kilka razy i zabiły przy tym Żyda oraz zraniły żydowską dziewczynę. Potem te samochody dojechały do mostu na Warszawę(1) i tam się ustawiły, rzucając w ciemną noc jasne reflektory.
Nie byliśmy pewni, co to wszystko znaczy. Wielu z nas mówiło, że to są francuskie samochody, które zjawiły się tu w celu ochrony mostu przed niemieckimi bombami. Kiedy podszedł do nich jakiś Żyd, wystrzelili i krzyczeli: – Zurück! – Innemu Żydowi udało się jednak do nich podejść i z nimi porozmawiać, ale kiedy poprosił ich, żeby mu pozwolili przejść przez most, odpowiedzieli po niemiecku, że jutro o 8 rano odjadą i wtedy most będzie wolny. Rano, po 9-tej, auta nabrały u Żyda benzynę, zapłacili mu polskimi pieniędzmi, poczęstowali go papierosami „Płaskimi” i odjechali w kierunku Radomska. Wszyscy szybko przebiegliśmy przez most.


Przedbórz, Mały Rynek, wrzesień 1939.
I znowu liczyliśmy na to, że jesteśmy uratowani. Po drugiej stronie znów nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić, zatrzymaliśmy wiele aut, ale nikt nie chciał nas zabrać – pieniądze straciły już ważność. Nie mając wyjścia, weszliśmy do znajomego Herszla Bassa, u którego było już zgromadzonych dużo ludzi z różnych miast i miasteczek. 
Nagle słyszymy alarm. Początkowo [myśleliśmy], że to nalot, ale okazało się, że odbywa się dalsza mobilizacja. Wyglądało to komicznie: wróg porusza się już swobodnie po mieście, a tu się zwołuje świeże wojsko.
Nie trwało długo, a dwa samochody przybyły z powrotem, jechały przez miasto, oblewały domy benzyną; potem je podpalano. Cały Przedbórz stał w płomieniach. Kiedy ogień dotarł do nas, wyszliśmy na ulicę, bo woleliśmy zostać zabici od kuli niż spaleni w domu. Śmierć jest silna – życie jest jednak silniejsze. Między kulami i ogniem wyszukaliśmy ścieżkę, która nas wyprowadziła z miasta. Po drodze spotkaliśmy polskie wojsko, ale już w nieładzie. Widzieliśmy żołnierzy bez karabinów, konie szły samopas, bez nadzoru, spotkaliśmy oficerów chowających się w lasach. Z daleka widać było płomienie i eksplozje bomb. Szliśmy dalej, sądząc, że dojdziemy do jakiejś wsi. 
Już późnym wieczorem spotkaliśmy starą gojkę. Ona nam dodawała otuchy i powiedziała, że blisko tego miejsca znajduje się młyn, który należy do Żyda. Bardzo ucieszyliśmy się z tej wiadomości. W młynie było już zgromadzonych kilkuset ludzi – uciekinierów z okolicznych miast i miasteczek. Rozgrywały się tam chwytające za serce sceny. W małym pokoiku cztery na cztery łokcie leżało kilkuset ludzi i również kobieta [...] [...]. 
Niedziela, 3 września 1939 r. Rano młodzi ludzie pobiegli dalej, bo widzieliśmy, że w końcu i to miejsce nie jest pewne. Wielu zrezygnowało i z powrotem poszło do Przedborza, aby ratować swój majątek, ale zaraz wrócili, bo całe miasto było w ogniu. W tej wsi siedzieliśmy do środy. 

Środa, 6 września 1939 r. Wiedzieliśmy, że nie możemy tutaj już dłużej siedzieć, widzieliśmy, jak całe polskie wojsko ciągnie z powrotem, a niemieckie idzie do przodu. Słyszeliśmy już wystrzały armat. Poszliśmy do innej wsi.
Gdy wieczorem doszliśmy do wsi, liczyliśmy na to, że chłopi nas przyjmą ładnie, ale było odwrotnie. Oni nawet kobietom nie pozwolili przenocować w stodole.
Powędrowaliśmy dalej. W trzeciej wsi chłopi, za 1 zł od osoby, pozwolili nam u siebie przenocować.
Rano ludzie byli głodni. Wielu mdlało i miało ataki nerwowe, a chłopi nie chcieli sprzedawać jedzenia. Po długich błaganiach zgodzili się sprzedać kartofle, które były przeznaczone dla świń, po 20 gr kawałek [?].
Potem posłaliśmy do Przedborza chłopaka na rowerze, by sprawdził, czy nie moglibyśmy z powrotem [...], czy Niemcy się wycofali. [...] zaraz wrócił z odpowiedzią [...] [...] całkowicie spalone aa[...]aa przez Niemców.

Zniszczenia Przedborza dokonane przez Niemców we wrześniu 1939 r. 
 Iść do przodu nie miało sensu, bo wróg biegł szybciej. Pozostać też nie mogliśmy, bo chłopi nas wyrzucili i grozili, że jeśli nie pójdziemy dobrowolnie, wypędzą nas kijami. Byliśmy zmuszeni wracać do młynarza, mimo świadomości, że idziemy w ogień. 

O 6 wieczorem 9 września 1939 r. oddaliliśmy się od wsi i weszliśmy do gęstego lasu, gdzie naprzeciw nas zjawił się niemiecki zwiad złożony z 10 żołnierzy – atletów. Jechali oni na białych koniach i z szybkością błyskawicy zbliżali się do nas.
Znowu widzieliśmy śmierć przed oczami.
Podjechali do nas blisko i krzyczeli – Hände hoch! – Przystawili rewolwery do naszych serc i spytali, czy się poddajemy. Podnieśliśmy ręce. Mój ojciec wyjął swój zagraniczny paszport i pokazał, że jest rabinem i był już kilka razy w Niemczech. Oni zaraz zrobili się bardzo uprzejmi. Zadali nam kilka pytań: czy nie widzieliśmy polskiego wojska, gdzie chowa się to wojsko itd. Spytali nas również, skąd idziemy i gdy im opowiedzieliśmy, że musieliśmy wyjść z Radomska, ponieważ miasto było strasznie bombardowane, powiedzieli nam, że gdyby Polacy, polskie świnie, nie strzelali, to oni by miasta nie bombardowali. A kiedy ich spytaliśmy, czy możemy już iść do domu [...] mapę, że od Przedborza do Katowic jest już niemieckie. Radzili nam, żeby jeszcze dzisiaj do domu nie wracać, bo droga zajęta jest przez wojsko. Uprzejmie się pożegnali i odeszli.
Byliśmy przestraszeni i zdziwieni. 

Pierwsza strona wspomnień Mosze Frenkela

Kiedy wróciliśmy do młynarza, spotkaliśmy tam niemiecki zwiad również bardzo uprzejmy. Jeden z nich zwrócił się do nas piękną hebrajszczyzną z sefardyjską wymową:
– Kto z was mówi po hebrajsku? – Kiedy nikt się nie odezwał, znów powiedział: – Dziwię się, że jest was trzystu i ani jeden nie mówi moim językiem. – Kiedy mu odpowiedziałem: – Ja mówię po hebrajsku – opowiedział mi po hebrajsku, że studiował w Egipcie i zna dobrze wszystkie wschodnie języki.
Kiedy oni odeszli, przybył trzeci zwiad, prawdziwi Niemcy. Zabrali nam kilka zegarków, pobili wielu z nas i zabrali ze sobą kilku młodych, którym dali czekoladę, cukier, papierosy i pieniądze. Dowiedzieli się od nich wszystkiego, a potem, jak już wszystko od nich wyciągnęli, przywiązali ich do koni i ciągnęli za sobą przez 1 km. Innym kazali biec przed końmi, które ich popędzały. Po kilku godzinach puszczono ich wolno. Siedząc u młynarza, usłyszeliśmy, że w Przedborzu wszystkich Żydów zgromadzono w synagodze(2), gdzie ich trzymają już trzeci dzień, a dzisiaj mają ich wszystkich wysłać do obozu koncentracyjnego.
W nocy, kiedy dowiedzieliśmy się, że zwolniono już Żydów z synagogi, postanowiliśmy wracać do Przedborza.
Po przybyciu do miasta złapano do pracy jednego z naszej grupy, pana Żarnowieckiego, a Jekelowi Hartmanowi w przedborskiej synagodze nożem obcięto brodę. 

Weszliśmy do mieszkania znajomego i natychmiast znaleźliśmy się w atmosferze strasznej paniki: u Żyda w piwnicy znaleziono trzy karabiny i postawiono go przed sądem wojennym. Dzięki oświadczeniu złożonemu przez dwóch Polaków, że to jest z pewnością prowokacja, ponieważ człowiek ten nie ma z tym nic wspólnego, gdyż dopiero dzisiaj wrócił, Żyda zwolniono z kary śmierci, ale ukarano go dziesięcioma uderzeniami. W czasie procesu u wszystkich Żydów przeprowadzono trzy ostre rewizje w poszukiwaniu broni. Przy tej okazji zabrano wszystko, co tylko im się podobało, a przede wszystkim zabierali towary.
Wchodzili oni również do mieszkań Żydów i przez okna wyrzucali wszystko, co tylko znajdowało się w mieszkaniach, każąc to łapać Polakom. Nas w czasie rewizji nawet kilka razy przystawiano do ściany na rozstrzelanie, ale... nie strzelali. 

To byle jakie wojsko było różnorodne.
Wśród nas była kobieta z Będzina, a żołnierz przyniósł wszystkim [jej] dzieciom czekoladę i kiedy kobieta mu opowiedziała, że jedno dziecko nie jest zdrowe, poszedł do wojskowej apteki i przyniósł różne lekarstwa. Inny znów żołnierz powiedział nam, że w Polsce po czterech tygodniach nie będzie już ani jednego Żyda – tak jak to jest u nich w Niemczech. A znowu trzeci powiedział, żebyśmy się nie martwili
– nam u nich będzie dobrze. Niczego nam nie będzie brakowało. Tu w Polsce będzie panował ten sam porządek socjalistyczny – „wszyscy równi” jak u nich w Niemczech. Niemcy rozmawiali z nami o polityce, że sobie nie wyobrażali, iż Polska jest taka słaba, a Anglia i Francja z tego powodu wycofała wypowiedzenie wojny.

Niemcy na ul. Trytwa w Przedborzu. Wrzesień 1939 r. 

Ruch wojska na ulicach był bardzo duży. Dziesiątki tysięcy samochodów z wojskiem, czołgi i broń maszynowa jechały w kierunku Warszawy (3). Chcieliśmy iść do magistratu po zaświadczenie pozwalające na powrót do Radomska, ale nie było możliwości przejść przez drogę.
Nazajutrz przeszliśmy do mostu, ale straż nas nie przepuściła, mówiąc: 

– Żydzi muszą przechodzić przez wodę. Most został zrobiony tylko dla ludzi. Odeszliśmy i podeszliśmy do miejsca, gdzie wojsko się kąpało. Prosiliśmy
ich dowódcę, żeby interweniował, by nam pozwolono przejść przez most. On nam grzecznie odpowiedział, że nie może tego zrobić, natomiast posłał chłopaka, który przypadkowo kąpał się w rzece, żeby postarał się o łódkę i nas, wszystkich Żydów, przewiózł przez rzekę. Kiedy chłopak odmówił, żołnierz wycelował w niego rewolwer i chłopak poszedł, przyprowadził łódkę i nas wszystkich przewiózł przez rzekę. Bardzo dziękowaliśmy żołnierzowi. Chciał, żebyśmy się wszyscy dali mu sfotografować. Zgodziliśmy się.
Po drugiej stronie rzeki rozgrywały się już prawdziwe niemieckie sceny. Łapano mężczyzn i kobiety do pracy, bito, rabowano i strzelano [do nich]. Nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej, lecz natychmiast poszliśmy dalej – do Radomska."



 (1) -  most w Przedborzu na rzece Pilicy. (2) - zabytkowa synagoga z XVIII wieku spłonęła 3 września, druga mieściła się na ul. Częstochowskiej. (3) - na Końskie i dalej na Radom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz