Wacław Gnoiński urodził się na Gustawowie w roku 1902. Pod koniec lat 20 XX wieku zamieszkał w Przedborzu przy ul. Kieleckiej. Był obrońcą sądowym. W trakcie okupacji brał czynny udział w konspiracji. Należał do ZWZ, a następnie AK. Po wojnie represjonowany. W roku 1947 wraz z rodziną opuścił Przedbórz i zamieszkał we Wrocławiu, gdzie zmarł w 1997. Pozostawił po sobie spisane wspomnienia, które przechowywane są w Ossolineum we Wrocławiu. Zawarł w nich m.in. opis związany z zajęciem Przedborza przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 r.
„Nadszedł wreszcie czas i nieubłagana dla Niemców godzina, że zachwiała się ich potęga i pisaliśmy na murach zamiast „Sieg am allen Froneten” - Ligt am allen Ftonten. Latem 1944 roku Niemcy rozpoczęli kopanie rowów przeciwczołgowych wokół miasta i zakładanie min, a ponieważ dom masz był już za miastem, więc tu było największe unerwienie przewodów doprowadzających do min, a także i ładunków trotylu na szosie i bocznych drogach. Dom nasz był zagrożony, więc mieliśmy ułożony plan, że jak pokażą się znaki na ziemi i niebie, że niebawem mogą wkroczyć do miasta wojska radzieckie, musimy dom opuścić i wyprowadzić się na wieś.
![]() |
Rów przeciwczołgowy z mostkiem przerzuconym na ul. Krakowskiej. fot. L. Brylski |
Piąte już z kolei Święta Bożego Narodzenia, w czasie których w gronie najbliższych osób składaliśmy sobie życzenia: „Aby następne święta w Wolnej Polsce” - minęły bez specjalnych niespodzianek, jakby ich w ogóle nie było, lecz nie to było najważniejsze. Z każdym dniem zbawczy pomruk dział i bomb był donioślejszy i lepiej słyszalny.
Pokaźna ilość rodzin z tej dzielnicy, która była najbardziej zagrożona ze względu na rowy przeciwczołgowe, ziemianki, okopy, zaminowane przekopy i całe pola minowe przy szosie wlotowej do miasta, a wśród nich i my praktycznie w mieście nie mieszkaliśmy, lecz we wsi, jak już wspomniałem. Tam też nie mieliśmy spokoju, zmuszeni byliśmy się kryć się w piwnicach, stodołach, bo chodzili zdrajcy własowcy /żołnierze gen. Własowa, który przeszedł z armii ZSRR na stronę Niemców/ i zabierali zdolnych do pracy przy kopaniu rowów, schronów i.t.p. My zaś chcieliśmy by tych umocnień było jak najmniej, a następnie nie chcieliśmy się rozłączać i przeżyć wspólnie z całą rodziną radosny moment wyzwolenia, które było już tak bliskie, że widać go było nieuzbrojonym okiem. Każdy z nas był zdania, że byłoby największą głupotą po przeżyciu pięciu koszmarnych lat wojny zginąć w ostatniej chwili, gdy wolność była za progiem domu.
![]() |
Schemat przebiegu niemieckich linii obronnych a1 "Venus" i a2 "Merkur", wybudowanych w 2 połowie 1944 r. Źródło: Teczka szefa oddziałów inżynieryjnych Generalnego Gubernatorstwa, gen. dywizji Bachera |
W tym momencie wjeżdżał do miasta odział kilkunastu oficerów i podoficerów na koniach. Jeden z nich zatrzymał konia i poprosił mnie o ogień do zapalenia papierosa. Zapaliłem zapałkę i podałem mu, podziękował i kiedy ruszał za swoimi powiedział „Iwan komm”. Miałem mu powiedzieć, że się tego bardzo cieszę, ale zaniechałem tego zamiaru w obawie, że może znać język polski.
Obarczeni tłumokami dobrnęliśmy do wsi Policzko już wieczorem, spotykając po drodze patrole niemieckie, ale te nie zaczepiały nas. Weszliśmy do piwnic gospodarza wraz z miękkimi tobołami by się nieco rozprostować, gdzie było już kilkanaście osób, jako, że piwnica znajdowała się na wolnej przestrzeni, była sklepiona i dawała pewne zabezpieczenie przed kulami lekkiego kalibru, a strzały słychać było już z bliskiej odległości, najwyżej paru kilometrów.
O wschodzie słońca, a było to, jeżeli sobie dobrze przypominam, - 17 stycznia 1945 roku (właściwa data to 16 stycznia 1945 -PZ), zbudził nas z drzemki potężny szczęk i hałas pracy silników mechanicznych, lecz jeszcze nie byliśmy zorientowani czyich i jakiego gatunku, mogli to być jeszcze Niemcy więc należało się lepiej nie pokazywać. Ciekawość przemogła i parę osób płci męskiej chyłkiem wyszło z piwnicy śledząc spoza budynków co też może się znajdować na wiejskiej ulicy, bo wjechały i stanęły pod osłoną zagajnika położonego po drugiej stronie wioski, bowiem wieś ciągnęła się wzdłuż lasku – zagajnika. Gdy już jasność ranku przemogła ciemność nocy, oczom naszym ukazały się cielska czołgów z gwiazdami i katiusz, a na nich drzemiących żołnierzy sowieckich. Zapanowała nieopisana radość pomieszana ze strachem, gdyż w drugim końcu wsi byli Niemcy, a wiadomo, jak się spotka Iwan z Frycem, to się całować nie będą. Mimo wszystkich niesprzyjających okoliczności wyszliśmy na ulicę by przywitać wybawców z niewoli babilońskiej. Na nasze powitanie uśmiechali się i prosili o bezwzględną ciszę, a gdy oznajmiliśmy im, że w drugim końcu wsi są Niemcy, kiwali głowami, że wiedzą już o tym.
Krótko trwało nasze z radzieckimi żołnierzami spotkanie, bo czołgi po chwili ruszyły na zachód w stronę miasta, a „organy Stalina” rozpoczęły swój koncert. Detonacje i świst lecących na miasto pocisków były tak przerażające, że najodważniejsi zatykali sobie uszy i tłoczyli się gdzie kto mógł do piwnic, byleby się odizolować, od tego piekielnego świstu. Przebrzmiały salwy i po godzinie czasu całe zgrupowanie ruszyło do przodu, na jakieś 2 km od miasta zatrzymało się i znów zaczęła się kanonada ze wszelkiego rodzaju broni ręcznej i maszynowej, a Niemcy też nie próżnowali, lecz pociski do nas nie dolatywały. Od czasu do czasu słyszeliśmy potężne detonacje. To wybuchały ładunki trotylu umieszczane pod mostami na rowach przeciwczołgowych, co miało przeszkodzić wojskom radzieckim w zwycięskim pochodzie w pogoni za Niemcami. Próżny trud i sześciomiesięczna praca setek ludności cywilnej i saperów wroga. Żaden czołg nie pojechał w tym kierunku, lecz ominąwszy umocnienia radziecka zmotoryzowana kolumna zajechała Niemców od tyłu, w miejscu gdzie ich się najmniej spodziewano, przez zaminowane pole. Wprawdzie pierwszy czołg utknął na minie na skutek uszkodzenia gąsienicy, ale minerzy podążający za nim szybko rozminowali wąskie przejście i tym szlakiem podążyło całe zgrupowanie następnych czołgów wraz z piechotą do śródmieścia. Wtedy dopiero rozpoczął się bój zażarty na wszelkie rodzaje broni, który trwał od rana do do południa i nagle wszystko ucichło.
![]() |
Uszkodzona radzieckim ostrzałem wieża przedborskiego kościoła, na której niemieccy żołnierze urządzili stanowisko obserwacyjne. fot. L. Brylski |
Ja z synem Ryszardem udaliśmy się w stronę miasta by zobaczyć, co się dzieje i dostać się do domu, jeżeli ten w ogóle istnieje. Zbliżyliśmy się zagajnikiem do szlaku, po którym posuwały się radzieckie pojazdy i dotarliśmy na taką odległość, że można było gołym okiem zobaczyć zabudowania przy ul. Kieleckiej i o dziwo – wszystkie domy stały i nasz też. Biegliśmy jak na skrzydłach, byleby jak najszybciej znaleźć się w domu. Po kilkunastu minutach znalazłem się w ogrodzie, a oczom moim przedstawił się widok straszny: ziemia zryta pociskami, drzewa pościnane, okaleczone, doły, w oknach nie ocalała żadna szyba, ale dach nad głową ocalał (…).
Teraz więc mogłem drzwi pozamykać i wyjść na miasto, by ocenić zniszczenia (…). Wieża kościelna rozbita, kilka domów w śródmieściu podziurawionych pociskami, przy ul. Kościelnej czołg radziecki spalony, a w nim zwęglone szczątki załogi, ulice zasłane trupami jednych i drugich wojsk, dopalają się domy, lecz oprócz radzieckiej służby drogowej, żadnych żołnierzy nie ma, tylko z odległości kilku kilometrów z zachodu dochodzą odgłosy strzelaniny.
![]() |
Rozbite w Przedborzu niemieckie działo samobieżne. foto. L. Brylski |
Nastąpiło odprężenie nerwów i uczucie zmęczenia, wyczerpania, ale wreszcie jesteśmy wolni, nie ma żandarmów, nie ma gestapo, a więc będzie można spać we własnym domu po latach strachu i udręki.
Na drugi dzień poszliśmy z Ryszardem do Policzka po resztę rodziny i nasz majątek w tobołkach by rozpocząć nowe życie od początku. Pierwszą czynnością było wyniesienie z piwnicy ocalałych ram okiennych i zabezpieczenie się przed zimnem. Drugą czynnością było usuwanie z pobojowiska śmiercionośnego sprzętu wojennego, jak grantów, kostek trotylu, wszelkiej broni palnej i zdobywania drzewa na opał z ziemianek. (…) W ocalałych sklepach również nic nie było do konsumpcji, więc jedynym źródłem zaopatrzenia się w żywność była wieś, gdzie jeszcze można było kupić mleko, jaja i trochę mąki, a czasem za grube pieniądze „rąbankę”.
![]() |
Zniszczony radziecki czołg T-34 na przedborskim rynku. Foto. L. Brylski |
Miasto na drugi dzień zaroiło się podciągającymi oddziałami wojska radzieckiego, jak: tabory z amunicją, kuchnie polowe, konne powózki z żywnością, paliwo do pojazdów zmechanizowanych, ambulansy i władze administracyjne - NKWD i inne. W naszym mieszkaniu zakwaterowało się kilku żołnierzy radzieckich z oficerem i przy tej okazji piliśmy pierwszy raz od minionych lat oryginalną herbatę, którą nas poczęstowali. Znalazło się kilkunastu jeńców z wermachtu, których radzieccy żołnierze powyciągali z ziemianek, prawdopodobnie mieli już dość wojaczki i rozmyślnie nie wychodzili z ukrycia w czasie wycofywania się ich armii, woleli niewolę, niż dalszą bezskuteczną obronę. Tak przynajmniej sami zeznawali. Przydali się do zbierania poległych swoich braci i gromadzenia ich na cmentarzu przy kościele. W trzecim dniu w mroźny styczniowy ranek, przechodząc obok kościoła, widziałem pokaźny stos niemieckich poległych żołnierzy, bo swoich władze radzieckie z miejsca zabrały, ale nie było ich dużo, zaledwie kilku.
Trudno jakoś było nam się oswoić z faktem, że wreszcie minął koszmar okupacji, że nie widzimy już oprawców w błękitnych mundurach, że nie słyszymy tej gardłowej mowy i szyderczych spojrzeń żandarmów i gestapowców nadętych na rozkraczonych nogach.
(…)
Po upływie paru dni od wkroczenia Armii Czerwonej do Przedborza, zdrajcami własnego narodu o takich nazwiskach jak: Garczyński, Stodulski, Guć i inni, zajęła się radziecka władza polityczna. Mowa o tych, którzy odżegnali się od polskiego pochodzenia polskiego, a przyznali do niemieckiego z niskich pobudek, dla ułatwienia sobie życia stali się zdrajcami Ojczyzny (…)."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz